❧ ROZDZIAŁ II

"Żabi Mędrzec - technika przywołania"

          Wstałem dziś wcześniej niż zwykle. Słońce dopiero wychodziło, by zacząć nowy dzień, tak bardzo dla mnie ważny. Szybki prysznic mnie orzeźwił, a ramen w plastikowym pudełku zdążył się przygotować. Wcinając zastanawiałem się jak powiedzieć mojemu aktualnemu Mistrzowi, że nie chcę już z nimi trenować. Kilka dni temu podsłuchałem, jak rozmawiał z Sasuke, że zaczną odrębny, indywidualny trening. To w końcu mamy być drużyną, czy dzielić się na jednostki? Zawiązałem opaskę na czole i byłem gotów do drogi. 
           Na ulicach było pusto. Pojedyncze osoby wyglądały z okien leniwie się przeciągając. Kiedy przechodziłem obok "Ichiraku" zatrzymałem się na chwilę, jednak dotarło do mnie, że jest jeszcze za wcześnie. O tej godzinie właściciel jeszcze smacznie spał. Ruszyłem zatem dalej, w stronę mieszkania Kakashiego. Ziewnąłem przeciągle i zarzuciłem sobie dłonie na kark. Już nie myślałem o tym jak porozmawiać z Mistrzem. Uznałem, że pójście na żywioł będzie najlepszym rozwiązaniem. 
Zapukałem do drzwi. Nie otworzył, więc zapukałem ponownie i dałem mu chwilę. Usłyszałem kroki, zdaje się, że pofatygował się, aby mi otworzyć. 
              - Naruto.... Czego chcesz o tak wczesnej godzinie? - ziewnął zasłaniając sobie twarz. Po co to zrobił? Przecież ma maskę.
             - Otóż... Mistrzu Kakashi, nie chcę już dalej trenować z naszą grupą. - powiedziałem stanowczo, a przynajmniej tak mi się wydawało.
              - Co... Wejdź proszę. - wyraźnie się zaskoczył, a to spowodowało, że natychmiastowo się obudził. Zrobiłem jak poprosił. 
             - To znaczy... - usiadłem przy stole, a on poszedł w moje ślady - Nie to, że nie chcę, bo bardzo chciałbym, aby ta drużyna miała przyszłość. Ale póki co się na to nie zanosi.
              - O co ci chodzi, Naruto? - chyba wciąż nie dowierzał.
            - Po egzaminie na chunina coś się zmieniło. Sasuke nie jest taki sam. Wiesz, on zawsze mało mówił, ale teraz praktycznie już całkowicie się odizolował. Odwołujesz treningi, by iść trenować z nim. - zacisnąłem pięści - Trochę to niepoważne...
            - Nie sądziłem, że aż tak to odbierasz. - westchnął - Zawsze zachowywałeś się, jakbyś i tak nie lubił przychodzić wcześnie rano na... - nie dałem mu dokończyć.
             - Ciągle tylko ja i Sasuke, ja i Sasuke... A pomyślałeś o Sakurze? Myślisz, że ona tego nie widzi? Naprawdę nie zwróciłeś uwagi, że zachowuje się inaczej?
              - Wiem, dlatego zorganizowałem jej trening u Tsunade. - mruknął beznamiętnie - Co do ciebie, miałem nadzieję, że Ebisu się tobą zajmie.
              - Serio?! - wybuchnąłem - Ten ZBOK?! Chyba żartujesz. Nie będę z nim ćwiczyć! Wolę sam sobie kogoś znaleźć. - musiałem pozbierać myśli - Wiesz, Kakashi. Zawsze wiedziałem, że faworyzujesz Sasuke, ale nigdy nie przypuszczałbym, że ja i Sakura tak mało dla ciebie znaczymy. Że aż tak uważasz nas za gorszych ninja, by poświęcić się w całości tylko jemu.
             - Naruto, to wcale nie tak - urwał mi - To po prostu... Ja nie mogę ci powiedzieć, sam z czasem dowiesz się prawdy.
          - Dobra, dobra. My i tak ci jeszcze pokażemy, że wcale nie jesteśmy słabeuszami. - wstałem i udałem się w stronę drzwi wyjściowych - Nie chcę rozstawać się w gniewie, mimo wszystko darzę się ogromnym szacunkiem Mistrzu. Nie wiem co tam kombinujecie, ale zatroszczyłeś się chociaż o przyszłość Sakury... Powodzenia i dziękuję za wszystko.
Opuściłem jego mieszkanie nie czekając na jakikolwiek odzew. Nie chciałem, by widział jak łzy napływają mi do oczu. Otarłem je, nie mogę płakać o takie pierdoły.
Wracając do siebie spotkałem Asumę oraz Ymir. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że ta pokraka, która biegnie tuż za nimi to Kiba, oraz jego słodki Akamaru.
Od kiedy oni biegają z tym dzikusem, dattebayo?! 
Uśmiech natychmiastowo wrócił na moje usta. To zawsze były ranne ptaszki, wraz ze wschodem słońca wybierali się na wspólne bieganie. 
           - Dzień dobry! - krzyknąłem do nich. Odpowiedzieli krótkim "cześć" i kontynuowali trening.
Swoją drogą fascynowała mnie relacja Asumy i Ymir. Podczas wielkiej wojny shinobi, kiedy zaatakowano Kraj Żelaza, Konohańskie wojska wymordowały większość mieszkańców wioski, w tym rodziców dziewczyny, którzy poszli walczyć o niepodległość ojczyzny. Nie wiem dokładnie, czym zajmowała się jej mama, chwaliła się za to ojcem, który ponoć był mistrzem kowalstwa i jednym z najlepszych przyjaciół Mifune - generała rządzącego krajem. Dziwne, że nie mają swojego Kage. Tak czy owak, Sarutobi przygarnął ją do siebie; ponoć serce mu pękło, gdy zobaczył małą pomiędzy trupami rodziców. Ale wiecie... Jakie jest prawdopodobieństwo, że to właśnie on ich zamordował? Niby niewielkie, ale zawsze jakieś istnieje. Mimo to teraz są nierozłączni. Oddałby za nią swoje życie i vice versa. Przyjęła jego nazwisko, a na czole nosi opaskę ze znakiem Konohy. Czyżby wybaczyła Wiosce Ukrytej w Liściu bestialskie wymordowanie rodziny? A może po prostu pogodziła się z rzeczywistością. 
Z zamyśleń wyrwało mnie szturchnięcie. Jakiś białowłosy facet w czerwonej szacie prawie mnie przewrócił. Biegł przed siebie jakby przed kimś uciekał. I tak właśnie było - zaraz za nim wybiegła Tsunade krzycząc coś niezrozumiałego.
          - Dorośli są dziwni... - mruknąłem pod nosem. Rozbudziłem się na dobre, kiedy Babunia Tsunade zatrzymała się, a nieznajomy zniknął w chmurze siwego dymu. Podbiegłem bliżej i oczom nie wierzyłem. Typek stał na głowie chyba trzy metrowej żaby! - Cooo?! JAK TO ZROBIŁEŚ!? - wykrzyczałem pełny podziwu.
          - Jesteś za mały, by to zrozumieć! - odparł z szerokim uśmiechem.
       - Niech cię szlag, Jiraya! - nasza hokage tupnęła nogą i w szlafroku udała się do swojej kwatery. 
          - Jiraya? Ja cię znam! To ty piszesz te zbereźne książki! - zaśmiałem się.
        - Możesz tak nie krzyczeć z łaski swojej? - mruknął i zeskoczył w moja stronę - Jesteś za mały, żeby je czytać, gówniarzu. 
          - Ja ich nie czytam, dattebayo! Kakashi je uwielbia. - zrobiłem krótką pauzę - Naucz mnie tego! Chcę umieć przyzwać taką fajną żabę! 
          - Mowy nie ma, nie mam czasu na takie dzieciaki jak ty. - odwrócił się i zaczął iść w swoją stronę, a przywołaniec zniknął. 
          - No proszę, pięknie proszę! Bądź moim mistrzem! - goniłem go, jednak nic sobie z tego nie robił. Musiałem go wziąć jakoś pod włos. - Postawię ci ramen, tylko proszę, naucz mnie tego! - RAMEN?! Idioto, on może kupić sobie ramen sam. Co może lubić tak potężny legendarny sannin jak on? Mój mózg pracował tak intensywnie, że miałem wrażenie iż za chwilę eksploduje. Ostatni raz się tak skupiałem, gdy... Nigdy się tak nie skupiałem! Co może lubić? Co lubi? 
I nagle mnie olśniło.
          - Oiroke no Jutsu! - wykonałem znak i oto nastąpiła transformacja - Jiraya... Proszę, naucz mnie tej techniki... - delikatny, dziewczęcy głos natychmiastowo dotarł do uszu sannina. Odwrócił się niepewnie, a gdy na mnie spojrzał, krew pociekła mu z nosa. Odziana jedynie w bieliznę, szczuplutka blondynka, w którą się transformowałem widocznie zrobiła na nim wrażenie.
          - To... To... NAJWSPANIALSZA TECHNIKA JAKĄ W ŻYCIU WIDZIAŁEM! - krzyknął i podbiegł do mnie bliżej. Serio? Koleś potrafi przywołać ogromniastą żabę, a zachwyca się tym? To prawdziwy zbok... 
Zmieniłem się z powrotem w siebie.
             - Ah, tak krótko? Dałbyś się nacieszyć tym pięknym widokiem. - mruknął smutno.
          - Zrobię to jeszcze raz pod warunkiem, że będziesz mnie uczyć! - tupnąłem stanowczo nogą. Czyżby dał się lekko zaszantażować? Na jego czole wyskoczyło chyba z milion zmarszczek. Intensywnie zastanawiał się nad decyzją.
          - Nie ma mowy. - warknął i odwrócił się, by iść w swoją stronę.
          - Na prawdę?! Czemu? - mruknąłem z rezygnacją.
        - Tak tylko żartowałem! - uśmiechnął się do mnie - Chodź, zobaczymy, czy masz w ogóle jakikolwiek talent. - machnął ręką a ja szybko do niego podbiegłem.
Szliśmy w stronę północnej bramy wyjściowej. Prawie w ogóle się do niego nie odzywałem, czekałem, aż to on zagai rozmowę, choć wcale się na to nie zanosiło.
      - Kogoś mi przypominasz... - teraz zorientowałem się, że bacznie mi się przyglądał od jakiegoś czasu - Mojego byłego ucznia.
          - Jakiego? Kim został? Skoro go przypominam, to pewnie był utalentowany, dattebayo!
          - Nawet bardzo! W końcu został czwartym Hokage! - zaśmiał się.
Zamurowało mnie. Ale totalnie, wryło mnie w ziemię.
          - Że niby... Że serio?! Ty byłeś Mistrzem Czwartego?! - byłem totalnie zaskoczony.
          - A co cię tak niby szokuje?! - krzyknął - Skoro ci nie wyglądam na Mistrza, to czemu do cholery chciałeś, żebym cię trenował? - westchnął - Głupi dzieciak, jednak w ogóle nie jesteś jak Minato. Rozwrzeszczany, a do tego niemiły.
          - I utalentowany! - dodałem dumnie.
          - Ta, to się dopiero okaże.
Dotarliśmy na plac treningowy, ten sam, na który przychodziłem z Kakashim i resztą.
          - No dobra Gówniarzu, wiesz w ogóle, czym są techniki przywołania?
          - Tylko w teorii.
       - Dobre i tyle. A więc, aby móc przyzwać jakiegoś zwierzaka, najpierw musisz podpisać umowę z danym gatunkiem. W moim przypadku są to żaby, a umowa to forma podpisu w zwoju. - zdjął swój z pleców i rozwinął go. Widniało tam jego imię. - Podpis wykonać musisz krwią, w ten wolnej rubryczce. Dawaj. - jak kazał, tak zrobiłem. Nadgryzłem palec i wykonałem podpis. - Odciśnij tam jeszcze każdy ze swoich palców. - ponownie wykonałem rozkaz. - Teraz najważniejsza część przywołania. Pieczęć ręczna. Następująco, powtarzaj za mną: dzik, pies, ptak, małpa, baran. Kiedy skończysz, ułóż dłoń na ziemi.
           - Kuchiyose no Jutsu! - krzyknąłem i uniosłem dłoń.
           - CO?! - wrzasnął Jiraya - KIJANKA?!
           - To źle?! - uniosłem się - Nigdy wcześniej tego nie robiłem! Spróbuję jeszcze raz. - choć i tym razem nie było lepiej, to nie poddawałem się. Nawet nie zorientowałem się kiedy Jiraya zniknął - Ero-Sennin! - rozejrzałem się dookoła. Po chwili znalazłem go, z ryjem w krzakach - Zboczony Pustelniku! Co ty robisz?!
        - Pomagam ci w treningu, ot co robię!
        - Siedząc z mordą w liściach?! Co ty tam robisz?! - zajrzałem mu przez ramię. Nie wierzyłem własnym oczom - SERIO?! Podglądasz dziewczyny? To ma pomóc mi w treningu?!
        - Przecież powiedziałem ci, co zrobić, żeby przyzwać tą wielką żabę!
Odszedłem kawałek dalej.
     - Poradzę sobie bez ciebie, Staruchu! - krzyknąłem i znów wykonałem pieczęć. Kijanka. Kijanka. Po raz trzydziesty: kijanka. Byłem już padnięty, słońce dawno schowało się za horyzontem, dziewczyny poszły do domu, a mój nowy nauczyciel spał w najlepsze.
         - Dziś to już chyba nic z tego nie będzie... Chakra mi się skończyła... - ziewnąłem przeciągle i głośno na tyle, żeby Jiraya się przebudził.
        - Idź spać, jutro dokończymy trening... - przeciągnął się. Ja za to zdjąłem bluzę i ułożyłem ją sobie pod głową. Odpłynąłem nawet nie wiedziałem kiedy.
Ero-sennin nie poszedł z powrotem spać. Przyglądał mi się bacznie i dostrzegł na moim brzuchu pieczęć. Podwinął moją koszulkę i wytrzeszczył oczy.
       - A więc to ty jesteś tym dzieciakiem... - szepnął - Tobie powierzyli lisa, kto by się spodziewał... Ale ci się trafił właściciel, Dziewięcioogoniasty... - parsknął śmiechem.
Tym razem kilka słów ode mnie.
Dziękuję za ciepłe przyjęcie mojego opowiadania, naprawdę nie spodziewałem się, że tyle osób  będzie to czytać! Miło mi, że część z Was udało mi się trochę rozbawić, tak właśnie miało być!
I ja naprawdę nie wiem, co się dzieje z tymi akapitami. W Wordzie tekst wygląda normalnie, a potem wklejam go tu i akapity zaczynają żyć własnym życiem.
A tak z innej beczki: Kiba dostał się do obsady. Przeszedł casting! Przez to nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, będzie zapewne dłuższy niż ten.